Jak zachowuję pokój w duszy
Każda pielgrzymka jest dla mnie głęboko duchowym przeżyciem. Mam taką tendencję, że się zatracam dla dzieci, dla męża, nawet dla pracy. Choć ta ostatnia od czasu urodzenia dzieci, nie jest dla mnie już tak ważna. Oczywiście, jak każda matka ciągle martwię się o moje dzieci – jaką będą miały przyszłość, na kogo wyrosną. Dewocjonalia i artykuły religijne. Życie i wszelkie odpowiedzialności z nim związane przytłaczają.
Dlatego prócz rekolekcji i głębokiego przeżywania świąt, potrzebuję też wyjechać do jakiegoś sanktuarium. W miejscu świętym czas płynie inaczej – wolniej, spokojniej. I myśli człowieka zwalniają, zaczynam widzieć życie szerzej – jestem więcej, niż matka, żona i księgowa i nie jestem za wszystko odpowiedzialna. Bóg czuwa, Bóg się o wszystko zatroszczy. Trzeba mu tylko ufać.
Uwielbiam to uczucie spokoju, kiedy ja przestaję być na moment rodzicem obarczonym wielką odpowiedzialnością, a staję się ponowie dzieckiem biegnącym do Ojca, który nad wszystkim czuwa. Tylko, kiedy kończy się pielgrzymka i wracam do normalnego życia, to po kilku dniach odczuwam stare obawy, mija mi ta ufność. Ale ostatnio podczas każdej z pielgrzymek odwiedzam sklep z dewocjonaliami i kupuję a to obrazek, a to książkę. Kiedy jestem już w domu, to w momentach zwątpienia modlę się do obrazka, albo czytam książkę. A kiedy jest mi bardzo źle, to zanurzę dłoń w wodzie przywiezionej z Ziemi Świętej i się przeżegnam. I wtedy wraca mi spokój i ufność.